Doborowe towarzystwo, krem z pomidorów i szczypta wiedzy

Zaczęło się podobnie jak uprzednio. Wrzask budzika o czwartej nad ranem, szybki make-up w jarzeniowym świetle i ciche pochrapywanie na fotelu pasażera. Jak widać, tylko do Rzymu prowadzą wszystkie drogi, bo podczas trzygodzinnej podróży udało nam się ominąć zjazd do stolicy. 



Wczesne  wyjazdy mają jednak to do siebie, że człowiek zdąży się dwa razy zgubić, na nowo odnaleźć i jeszcze przypudrować nosek przed przybyciem na miejsce. Niewyspana, zaspana, zmęczona i żądna przygód. Czas porozmawiać o urodzie i drugiej edycji Meetbeauty.



Warszawa, 23 kwietnia, stadion Narodowy przypominający wielki, wielkanocny koszyk, który pomieścił w swoich murach prawie 300 blogerek! To były dopiero jaja! Swoją drogą ciasno nie było, ale powietrze było ciężkie... od wiedzy. Druga edycja Meet Beauty, to drugie, fascynujące miejsce na spotkanie. Wcześniej było bardziej kameralnie, ale w tym roku, całość poprowadzono z wielkim rozmachem. Gdy już człowiek wspiął się po schodkach (jeszcze świeżego) stadionu, (bo ja dobrze pamiętam pogoń za ciuszkami na Stadionie Dziesięciolecia), wtedy jeszcze szybka przejażdżka windą i piękna recepcja przed nami. Ale, ale... przy recepcji było o wiele więcej! Już czekały tam dziewczyny, które poznać chciałam od wielu miesięcy, no a teraz... teraz to już nawet wspólne zdjęcia mamy.
Od Paryża do Barcelony. Takie miałyśmy wycieczki! Piękne sale przeznaczone na warsztaty wiodły Nas przez stolice świata. Inne przeznaczone były na wykłady i stoika marek. Krążyłyśmy od drzwi do drzwi, niczym amerykańskie myśliwce bojowe. Oczopląs gwarantowany. Zacznijmy jednak od stoiska, które pokochałam...

Golden Rose na medal... złoty!

Uśmiechnięte panie, które znałam już w poprzedniej edycji, nie zmieniły się ani odrobinkę! Dalej pełne energii, chętne do rozmowy i niezwykle pomocne. Przy tym stoisku można było wymęczyć nogi staniem, ale cóż, było warto. Oto jedno z tych stoisk, które nie posiadało kolejki długiej na kilometr. Nie było tam bowiem masy darmowych giftów (chociaż mnie bardzo podobały się długopisy w formie szminek!). Było jednak coś więcej - rozmowa. O tym, co niedługo pojawi się na półkach, za co marka jest najbardziej doceniana i... o co chodzi z tymi matowymi pomadkami? Rękę miałam umazaną chyba po łokcie, by zobaczyć swatche tych nowych gagatków, a swoich faworytów już upolowałam. Nie na tym jednak koniec. Pierwszy raz w życiu siadłam na fotelu przed wizażystką. To dopiero przeżycie. Serce szybciej biło i szkoda, że to wszystko tak szybko się skończyło. Zobaczyłam w akcji nowe pisaki do brwi, za którymi najwyższa pora się rozejrzeć.

Golden Rose - Relacja Meet Beauty 2016 - blogerska konferencja o urodzie

Golden Rose i stanowisko marki na konferencji blogerskiej

Niedoceniona marka Lirene

Prowadząca warsztaty ma wspaniałe zdolności - potrafi czyta w myślach. Bo skąd by wiedziała, że podczas zapisu na warsztaty pomyślałam - Chwilunia, przecież Lirene specjalizuje się w demakijażu i wszelkiego rodzaju pielęgnacji. Gdzie tam im po drodze z samym makijażem?
Ano po drodze bardzo, szczególnie, gdy się ma w szeregu taka znakomitą osobistość jak pani Anna Orłowska. A teraz zupełnie bez wstydu przyznam, że o pani Ani dotąd słyszałam niewiele. Że znana, że z Estee Lauder związana - nic więcej. Radością było zobaczyć na własne oczy, jak macha pędzlem tworząc arcydzieło. Nie żadne przesadzone makijażysko, z długimi do niebios rzęsami i bladymi, trupimi ustami. Odciągać uwagę - takie jest motto pani Ani! Jak? Ano rozświetlić piękne kości policzkowe, dać delikatny błysk na wąskie usta, które nagle wydają się pełniejsze i kuszące, czy też wydobyć magię spojrzenia podkreślając załamanie powieki. Kto tam wtedy zwróci uwagę, że nos nie ten, a może uszy zbyt odstające, kiedy na widok takich mieniących policzków dech zapiera. Ale wszystko w granicach rozsądku.
Warsztaty Lirene, w których miałam przyjemność uczestniczyć, to kwintesencja tego, czego oczekiwała. Dostałam odpowiedzi na proste pytania: dlaczego, co i jak? Czemu Lirene ma prawo namieszać w dziedzinie makijażu, co nowego niedługo pojawi się na rynku i jak z tego korzystać! Bo niektóre smakowite kąski już są na drogeryjnych półkach, a inne pojawią się tuż niebawem. Głównym bohaterem warsztatów był podkład, który ostatnio zwrócił moją uwagę na półce w Rossmannie. Brak testera równał się brakiem zakupu. W końcu kolorów było niewiele, raptem trzy...

Warsztaty z marką Lirene poprowadziła Anna Orłowska, testowała nowy podkład No Mask

Kosmetyki marki Lirene

(nie)mądre zakupy i (nie)nudny wykład Tołpy?

Właściwie to ziewnęłam dwa albo trzy razy, ale to tylko dlatego, że zafundowałam sobie pobudkę o czwartej rano. Na warsztaty Tołpy poszłam z lekką niechęcią - wciąż zła, że nie udało mi się w porę zapisać na panel prowadzony przez Indigo. Z dwojga złego, chciałam jednak wyjechać z Warszawy z jakąkolwiek wiedzą. Nie taka Tołpa straszna, jak mi się wydawało. Z ręką na sercu i całkowitą szczerością przyznaję, że z tymi produktami niewiele miałam do czynienia. No, może poza drobną wpadką, kiedy olejku do demakijażu użyłam także do zmycia tuszu z rzęs. Żebyście słyszeli te krzyki... Od tej pory nauczyłam się czytać etykietki i jak jest napisane, że nie wolno tym zmywać oczu, to nie zmywam. Koniec. No to co ja właściwie wyprawiałam na tyc warsztatach?

Odświeżyłam swoją wiedzę. Pamięć nie ta sama co kiedyś, tylko reumatyzmu brakuje. I zmarszczek. O nich też trochę się dowiedziałam. Wykład słuchało się przyjemnie, ale równie przyjemnie się go oglądało - bo prowadząca to naprawdę kobieta z klasą i... głową pełną anegdot. Było więc trochę śmiechu, rozluźnienia, ale i niemało wiedzy o tym, jak kupować i nie żałować. Bo przyznajcie same, że mamy z tym odrobinę kłopotu. Kupujemy za często i za dużo - a naprawdę można mniej. Jak? Podstawa to dobrze znać swoją skórę, dzielić się kosmetykami, których nie możemy zużyć i kiedy tylko możemy... korzystać z próbek. Próbki, próbki, próbki! Ile razy mieliście tak, że pewien kosmetyk pozostawał długo, długo w sferze marzeń, a gdy już dostał się w Wasze łapki, to szybko szedł w odstawkę? Mam Was! Koniec z tym, ma być rozsądnie!

Mała, wielka pielęgnacja, czyli warsztaty prowadzone przez Tołpę

Niepisane mi hybrydy

Wiem to nie od dzisiaj. O ile wystałam chyba z pół godziny przy wolnym miejscu, to jedynym co usłyszałam było to, że 4 inne osoby również czekają na manicure. Ale gdzież one były? Nikt się nie pojawiał, a krzesełko stało puste. Pani dobrze wiedziała, że dzielnie czekam obok, więc znalazła świetny sposób, by mnie ignorować - a to niby z koleżanką rozmawiała, niby do kolegi podchodziła, Niemiło, oj niemiło. A jedyne o czym marzyłam, to hybryda. Na jednym palcu. Nic więcej. Od czasu niemiłej przygody z feralną lampą do tipsów, wstrzymałam się z zakupem lampy ledowej. Bo co jeżeli hybrydy nie są mi pisane? Własnie na Meet Beauty chciałam to sprawdzić. Niedoczekanie. Jednakże...
Stoisko Indigo grzeszyło kolorami i pięknym designem. Lakiery, kremy, perfumy... Było na czym oko zawiesić. Każda dostałą niemałą wyprawkę i połyskujące, złote torby, które idealnie wpisałyby się w dyskotekowy strój. Selfie na ściance z kwiatów, słodkie krówki, wzorniki i półki pełne kosmetyków. Wszystko byłoby idealnie, gdyby nie ten drobny incydent...

Lakier Indigo, Lakiery Indigo, Wystawka

Prezenty od marki Indigo

Na kawie z marką Eveline

Tylko prawdziwej kawy brakowało. Chyba, że kogoś zadowoli kawowy peeling od Eveline, który swoją drogą jest fenomenalny. Ale o co właściwe chodzi? A o Panią, która na stoisku Eveline błyszczała niczym gwiazda. Uśmiechnięta, wesoła, skora do rozmowy. Podyskutowała, poradziła i każdemu czas poświęciła. Złota kobieta! Stoisko Eveline dorównywało Golden Rose pod każdym względem. Wspaniale było zobaczyć szafę pełną kosmetyków i wybrać coś dla siebie. Wreszcie w moje łapki wpadł podkład w pudrze, błyszczyk BB i piękna, wyrazista, czerwona pomadka. A kawałek dalej wizażystka czyniła cuda na twarzach gości. Że też nie udało mi się wskoczyć i na ten fotel!

Wizażystka marki Eveline stanowisko marki i makijaż produktami Eveline

Rozkosznie, kakaowo... na stoisku Palmer's

Jeżeli gdzieś działo się całkiem sporo, to było to na pewno stoisko Palmer's. Miałam wrażenie, że nie tylko dla mnie ta marka okazała się być... nowością. Tak, tak, dla blogerki obeznanej w kosmetycznym świecie, wciąż istnieją niezbadane zakątki drogeryjnych półek. Nic straconego. Produkt, na który zdecydowałam się w ramach testowania dopiero do mnie dotrze, dlatego liczę na łaskawość listonosza, bo ostatnio paczki giną w niewyjaśnionych okolicznościach. Nie mniej jednak to, na co wybrałam, może okazać się zbawieniem w walce nowiutkimi rozstępami. Trzeba działać póki czas. Może to Palmer's jest rycerzem na białym koniu?

Kosmetyki Palmer's, stanowisko, balsam, bronzer...

WYfryzuj się z Gliss Kur

To jedno z tych stoisk, które podziwiałam z pewnej odległości. Gdzieżbym śmiała straszyć fryzjerów moimi szczypiorkami. Widok był jednak przedni - od uroczych loczków, bo fikuśne, rockowe fryzury. Prawdziwi magicy w dziedzinie stylizacji włosów. Jedyne na co się zdecydowałam, to badanie skóry głowy i grubości włosów. Duma rozpierała mnie tylko przez chwilę - o ile ilość włosów i ich grubość to coś, z czego mogę się cieszyć, to niestety farbowanie i szampony z SLS przyczyniły się do podrażnień i drobnych uszczerbków w strukturze włosa. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nowe cele, nowe pomysły na eliminację tych drobnych mankamentów. Czas też sprawdzić, czy maska z serii Hair Repair jest naprawdę godna uwagi.

Fryzjerzy Gliss Kur

Spróbuj mnie, dotknij mnie...

... czyli to, co kobiety lubią najbardziej. W kosmetykach rzecz jasna. Taka Alicja w Krainie Kosmetycznej Rozpusty. Właśnie takie było stoisko Bielendy. Pachnące, obfite i kuszące. Podchodziłyśmy, wąchałyśmy, zaglądałyśmy do składu. Oj, tego mi było trzeba. Ileż to perełek miałam w zasięgu wzroku. Kilka niepozornych produktów dopisałam do listy i może, gdy nadarzy się okazja, wprowadzę je do codziennej pielęgnacji. Aktualnie znalazłam coś, co nieco ukoi moją problematyczną cerę - tonik matujący z ogórkiem i limonką. Uczta dla zmysłów.

Stanowisko marki Bielenda i kosmetyki

Catering na Meet Beauty 2016

Krem z pomidorów i suchar na koniec

Jestem jedną z tych osób, co to potrafi dobrze się bawić, ale tylko z pełnym brzuszkiem. Poprzednia edycja MeetBeauty rozpieściła moja kubki smakowe do tego stopnia, że i tym razem spodziewałam się wielkiego (niekoniecznie kalorycznego), smakowego BOOM! Przez moment byłam zawiedziona - od 9 rano, aż po samo południe popijałam jedynie wodę z cytryną i miętą - wstrząśniętą, niezmieszaną. Pora lunchu zwiastowała jednak coś, co może wzbudzić emocje podobne do tych, które towarzyszyły nam przy szafach pełnych kosmetyków - euforię i zaskoczenie. I tak też było, catering na medal. Miło było dyskutować i jednocześnie zajadać się kremem z pomidorów, uwieńczonym malutkimi grzankami, bądź też sucharami. Było smacznie, nawet wykwintnie i niesamowicie przyzwoicie. Kanapeczki z przeróżnymi dziwami, w tym też oliwkami, na widok których niektórzy lekko się wzdrygali. Słodkością uwieńczono calutką ucztę, bo jabłecznik, proszę Państwa, przyrządzono na miarę wypieków mojej babuni, a i serniczek ani trochę nie odstawał od towarzystwa.

Catering na Meet Beauty 2016

Sala konferencyjna na stadionie Narodowym PGE

Ekstrawaganckie długopisy od marki

Wspaniali ludzie...

Wszystko wydaje się być takie fantastyczne - warsztaty, stoiska, makijaże, produkty... Wszystko to byłoby jednak niczym, gdyby nie ludzie, którzy towarzyszyli mi przez cały ten czas. Wiele nowych twarzy, nowych wrażeń, ale nie ma nic piękniejszego, niż po raz pierwszy spotkać osoby, które czyta się i podziwia od wielu, wielu miesięcy. Mazgoo (od lewej), o najpiękniejszych, oczach, przypominających wielkie błękitne koraliki. Oficjalna Królewna Śnieżka blogosfery. Hushaaabye (po prawej), czyli osoba, która rozśmiesza mnie do łez, mistrzyni ciętej riposty i dobra dusza blogosfery oraz Fancy, którą dopiero poznałam, ale... ale... Aleksandry to fajne dziewczyny i wiem to nie od dzisiaj. Wiele musiałabym wymienić dziewczyn, by streścić kogo jeszcze poznałam. Te trzy kobietki spędziły jednak ze mną całe 7 godzin! I wcale nie miały dość...

Blogerki urodowe

Zabawna fotoreacja

Byli też niestety i INNI ludzie... 

... przez których blogosfera nie zawsze postrzegana jest pozytywnie. Ale co się dziwić! Nie obyło się bez walki o produkty, co obrazuje chociażby sytuacja przy jednym stoisku, gdzie usłyszałam niezbyt dobrze rokującą wymianę zdań - Weź mi coś! - krzyczała jedna z uczestniczek do koleżanki, której udało się szturmem dotrzeć do lady z kosmetykami, a która w odpowiedzi odburknęła - Ale co?
Czy wiecie już jak kończy się ta bajka? Żądna nowych kosmetyków blogerka odkrzyknęła- Wszystko jedno. Byle co, ale weź mi! Czasami nie jakość, a ilość ma znaczenia. Dzięki Bogu to tylko pojedyncze egzemplarze.
Nie obyło się także od szeptających panien, które przez połowę warsztatów Tołpy rozmawiały za moimi plecami na tyle głośno, że więcej dowiedziałam się o Disqusie, niż kosmetykach pielęgnacyjnych. Przykre było jednak to, kiedy po skończeniu swojej fascynującej rozmowy (i zaprzestaniu zagłuszania prowadzącej), najzwyczajniej wstały z miejsc i wyszły. Widocznie potrzeba im było ustronniejszego miejsca do pogaduszek, Tymczasem te dwa miejsca z pewnością znalazłby lepszych właścicieli.

Sukces Meet Beauty

Inaczej tego określić nie mogę. Tym razem ze strony organizatora nie mogę dopatrzeć się żadnych mankamentów. Null. Zero. Perfekcja w każdym calu. Jedyne o czym marzę, to dostać zaproszenie również i na kolejną edycję...

Stadion Narodowy PGE

Było, minęło. Za szybko. Ale wiecie - dobre rzeczy szybko się kończą. Zawsze pozostają jednak wspomnienia. Jeżeli nie te w pamięci, to w formie zdjęć, a ja przywiozłam ich całkiem sporo. Przyjaźnie zostają jednak na dłużej, a tych też nawiązałam sporo. To jak, kto zgłasza się na kolejną edycję? 


A jak Wasze wspomnienia? A może są tutaj osoby, które zgłoszą się do następnej edycji, czy też pochwalą się wspomnieniami z poprzedniej?